W niedzielę uroczystości upamiętniające 74 rocznicę pacyfikacji wsi Rudka przez UPA

fot. Polacy zamordowani przez UPA/fot wikipedia.orgfot. Polacy zamordowani przez UPA/fot wikipedia.org

W najbliższą niedzielę (29.04) o godzinie 12:30 rozpoczną się uroczystości upamiętniające 74 rocznicę pacyfikacji wsi Rudka przez ukraińskich nacjonalistów. Uroczystości odbędą się na polach nieistniejącej wioski przy pomniku.

74 lata temu w kwietniu 1944 roku ukraińscy nacjonaliści zamordowali 62 mieszkańców Rudki, w tym starców, kobiety i dzieci.

Wieś Rudka leżała między Chotylubiem a Nowym Brusnem, kiedyś liczyła ponad 100 gospodarstw, dziś po wsi zostało tylko jedno zabudowanie. Rudka była polską wsią, w której powstała nawet placówka Armii Krajowej. Została zaatakowana rankiem 19 kwietnia 1944 roku. Ukraińcy jak twierdzą świadkowie tamtych wydarzeń przebrani byli za Niemców. Zażądali wydania broni i podpalili pierwsze domy. Ludzie ginęli w płomieniach, uciekających rozstrzeliwano. Odział UPA Iwana Szpontaka ps. Zaliźniak, który dokonał pacyfikacji odpowiedzialny jest także za mordy w pobliskiej Kowalówce i Cieszanowie. Zamordowano wszystkich mężczyzn, kilkanaścioro dzieci i kobiet. Mord w Rudce był początkiem zorganizowanej akcji mającej na celu zmuszenie Polaków z ziemi lubaczowskiej do wyjazdu za San.

Ci, którzy nie znają historii pacyfikacji Rudki mogą poczytać o niej w skrótowej formie TUTAJ. Zainteresowanych tematem odsyłamy też do publikacji Tomasza Roga „RUDKA dzieje wsi i jej zagłada”.  Warto tutaj przytoczyć nieopisywaną szerzej historię rodziny, która ocalała z pogromu. Syn Józefa Buczkowskiego – Kazimierz, ożenił się z panną z Huty Złomy z domu Mazurkiewiczów, mieszkali na Rudce. Pewnego dnia postanowili pojechać na Hutę Złomy, by tam obrabiać pole, gdzie sadzili sobie pszenicę. Gdy nastała noc, postanowili zostać na Hucie w rodzinnym domu żony i się tam przespać. Nagle późno w nocy z oddali słychać było nasilające się strzały i pojawiła się łuna pożaru. Kierunek wskazywał na Rudkę. Kazimierz Buczkowski miał tam rodzinę i chciał tam jechać, ale żona i rodzina zatrzymała go na siłę (podczas pogromu zamordowano ojca Kazimierza – Józefa). Taki widok ogromnej łuny i odgłosy strzelaniny musiały być widoczne wokoło, do tego smród spalenizny, to normalne warunki w tamtych czasach. Gdy spalono Rudkę, kilkuset rudczan zostało bezdomnymi. Próbowali się zaczepić gdzieś u rodziny jak ktoś miał, albo w obcych domach. Bywało tak, że kilka rodzin mieszkało w jednej izbie i na dodatek nie mieli co jeść. Radzono sobie wtedy na różne sposoby. W rodzinie Mazurkiewiczów, gdzie Kazimierz Buczkowski z żoną już zostali, gdy musiano uciekać przed UPA dalej w okolicę Narola, wyrabiano płótno, które potem sprzedawano za chleb.

Rudka spaliła się bardzo szybko, praktycznie wszystkie domy były drewniane, były też kryte słomą. Gdy UPA opuściła Rudkę, zostało jedno wielkie pogorzelisko. Pospiesznie zebrano 65 zamordowanych i pochowano na cmentarzu w Nowym Bruśnie w zbiorowej mogile. W wiosce nie ostały się nawet deski, dlatego zawinięto ciała tylko w prześcieradła i tak ich zakopano. Gdy na Hucie Złomy Polacy pytali sąsiadów Ukraińców: co to tam się działo? Można było usłyszeć: Hospody znaje (Pan Bóg wie…). Ale Ukraińcy wiedzieli, często w nocy było widać, jak zbierali się w domach, schodzili z okolic i naradzali się, planowali (dane osobowe osoby relacjonującej te wydarzenia dostępne u autora artykułu). Rok 1944 spłynął Polską krwią w powiecie lubaczowskim, wtedy to „krwawego aprila” dotarły do nas bandy i zaczęły wdrażać w życie wypróbowane na Wołyniu metody zastraszania i wyniszczania Żywiołu Polskiego.